|
Na dobre samopoczucie - sondaże...
15 II 2008, 07:08:22
...nic tak nie poprawia dobrego samopoczucia każdej władzy w
okresie napięć społecznych, jak upowszechnianie w podległym społeczeństwie
sondaży, z których wynika, że społeczeństwu żyje się coraz lepiej, że ogólnie
rzecz biorąc, wskaźnik optymizmu pnie się w górę i zaczyna się powszechna
szczęśliwość. Usłużne, jak zawsze wobec władzy, media publikują takie sondaże i
przeciętny obywatel zaczyna się zastanawiać nad sobą, czy przypadkiem nie jest
nieudacznikiem, malkontentem, w końcu idiotą, że opanowuje go pesymizm, zamiast
optymizmu, pieniędzy ma coraz mniej zamiast więcej, a problemów i długów mu
przyrasta, bez widocznej szansy na poprawę sytuacji w dającej się przewidzieć
perspektywie.
W ostatnich dniach takie wielce optymistyczne sondaże pojawiły się w mediach w Polsce, a i Unie Europejska nie pozostała w tyle ogłaszając wyniki badań Eurostatu, z których wynika, że "byczo jest, a będzie jeszcze lepiej". Na takim tle aż dziwi, że w Niemczech, Francji i - "bliższa ciału koszula, niż marynarka" - w Polsce, są w społeczeństwach wielkie niezadowolone grupy, domagające się poprawy sytuacji, żądające wyższych zarobków, korzystnych reform systemów emerytalnych, reform służby zdrowia, zmian podatkowych, skutecznej walki z bezrobociem, itd.
Jeżeli optymizm rządzących dramatycznie zderza się z pesymizmem rządzonych, to znaczy, że "coś tu nie gra". Albo z rządzeniem jest coś nie tak, jak być powinno, albo rządzonym poprzewracało się w głowach z "dobrobytu". Potoczne obserwacje wskazują, że więcej racji jest jednak po stronie społeczeństwa, które nie może zrozumie dlaczego kilkadziesiąt lat po wielkiej wojnie, w okresie trwającego kilkadziesiąt lat pokoju w kraju, który posiada wszystkie możliwości: ludzi, zasoby naturalne, dostęp do morza, rozbudowany przemysł i wielkie rolnictwo, zamiast być coraz wygodniej i lepiej, jest coraz trudniej i dla wielkich grup społecznych gorzej.
Obiektywnie rzecz ujmując społeczeństwu w skali makro żyje się lepiej, aniżeli na przykład w latach pięćdziesiątych, ale przede wszystkim dzięki temu, że zmieniło się otoczenie cywilizacyjne. Balie i tary służące kiedyś do prania zastąpiły pralki mechaniczne, telefony na korbkę komórki, Trabanty zostały wyparte przez Toyoty, a "kawę" zbożową zastąpiła Nescafe. Nie stało się to jednak dzięki jakimkolwiek rządom, ale wskutek rewolucji technologicznej i to ona właśnie spowodowała dramatyczny wzrost potrzeb i aspiracji społecznych, z czym rządy teraz nie potrafią sobie poradzić. Jak stwierdził podczas ostatniego "szczytu" w Davos Henry Kissinger rządom i politykom brakuje bowiem wyobraźni, zdolności wyprzedzania ujawniających się oczekiwań i potrzeb społecznych. Technologia pędzi do przodu, polityka - przede wszystkim gospodarcza - skamieniała na starych pozycjach.
W rezultacie mamy to, co mamy. Demonstracje robotnicze w Zagłębiu Ruhry, 10 milionów ludzi żyjących na skraju ubóstwa w kiedyś bogatych Niemczech, protesty między innymi we Francji, Włoszech, a w Polsce masowe protesty, strajki i głodówki niezadowolonych, żądających poprawy bytu.
Rządy i politycy znaleźli się w pułapce. Zaniedbywana przez dziesięciolecia gospodarka, nieprzemyślane reformy w jednych dziedzinach i całkowity brak reform w innych, dzisiaj kumulują się w potencjał zagrożenia. Czym to wszystko się zakończy jeszcze nie wiadomo, ale jedno jest pewne - myślę przede wszystkim o sytuacji w naszym kraju - iż jest "za pięć minut dwunasta" ostatni moment, aby zainicjować program naprawczy.
Zamiast przekonywać, że jest dobrze, otwarcie powiedzieć, że jest źle i szybkimi ruchami przestawić wszystko na nowe tory, z nauki i gospodarki uczynić "lokomotywy" zmian.
Możliwości są i w Unii Europejskiej i u nas, ale trzeba uruchomić wyobraźnię w elitach władzy. Nie ma innego wyjścia chyba, że chcemy czekać, aż społeczeństwa stracą cierpliwość i zademonstrują swój gniew w Warszawie, Berlinie, Rzymie i Bóg jeden wie, gdzie jeszcze, a wreszcie w całej Unii Europejskiej, co będzie początkiem końca tego wielkiego projektu...
(RJas)
|