Uniwersytet im. Adama Mickiewicza









 



 
 
 

















Polska nauka to fikcja fikcji...
Polska nauka to fikcja fikcji...
21 II 2008, 07:32:57


...piszą w tygodniku Wprost ( 24.02.2008 ) Michał Zieliński i Aleksander Piński i nie można nie zgodzić się z nimi, kiedy z bliska obserwuje się obszar polskiej nauki, polskie wyższe uczelnie i polskich studentów tych uczelni. Tym bardziej, że taką samą negatywną opinię o stanie polskiej nauki potwierdziło bez mała 400 polskich naukowców odpowiadając na ankietę Komitetu na rzecz Rozwoju Nauk w Polsce. Nie wdając się w sprawę finansowania nauki, nie roztrząsając czy obecne nakłady na naukę w wysokości 0,3 proc. PKB, są za małe, czy wystarczające, czy nie powinny one wynosić co najmniej 3 proc. PKB, trzeba najpierw omówić inne zagadnienie: kto "robi" polską naukę? Jakich mamy naukowców, profesorów, wykładowców, prowadzących ćwiczenia pracowników nauki?

Tych starych, nestorów nauki polskiej, których nazwiska błyszczały świetnością, takich Kumanieckich, Krokiewiczów, Kotarbińskich, Nowakowskich, Geblewiczów, Rysiewiczów i Sierpińskich już nie ma wśród żywych, a niedobitki tamtej generacji, dzisiaj zbliżający się do "dziewięćdziesiątki" staruszkowie, to wyjątki, niestety nie wnoszący niczego do nauki współczesnej poza - ewentualnie - refleksją moralną, czasami przy okazji jakiegoś z nimi wywiadu prasowego z okazji kolejnej rocznicy ich urodzin.

Następna po nich generacja, dzisiaj zbliżająca się do wieku emerytalnego, wyedukowana jeszcze przez Drogich Nieobecnych, jeszcze czynna naukowo, także jako nauczyciele akademiccy, myśli tylko o jednym: zabezpieczyć sobie byt na starość. Jeszcze uczą studentów, często - dla pieniędzy - na kilku uczelniach, jeszcze coś tam piszą, kompilują, ale zabiegani praktycznie w wielkiej nauce się nie liczą.

I wreszcie generacja naukowców najnowsza. Młodzi, sprawni, pełni aspiracji, dzieci awansu społecznego, ale bez tradycji i zaplecza wielkiej polskiej nauki, tej którą wyznaczały polska szkoła matematyczna, polska szkoła prawa, polska szkoła filozoficzna, przedwojenne, a nawet jeszcze, do roku 1968 powojenne uniwersytety. Poziom wyedukowania tych młodych - wyjątki tylko potwierdzają regułę - daleki jest od oczekiwań, a ich dokonania naukowe mizerne, rzadko cytowane w świecie i lokujące się daleko poza głównym nurtem nauki światowej. Wypełniają oni uniwersytety, akademie i prywatne wyższe uczelnie jako kadra nauczająca, dzieląc swój czas między różnymi uczelniami, aby zaspokajać aspiracje materialne, czyli utrzymać rodzinę, jaki taki standard życia z nadzieją, że na wielkie dokonania mają jeszcze czas. A ponieważ nadzieja jest matką głupich, powoli sami głupieją, nie gonią światowych osiągnięć, mumifikują się jako nauczyciele akademiccy, z roku na rok ucząc coraz gorzej swoich studentów, nienawidzący uczelni, zakompleksieni i sfrustrowani, bo lata uciekają, a "profesury belwederskiej" i wielkich osiągnięć naukowych nie widać.

W rezultacie polskie wyższe uczelnie zamiast być "świątyniami" wiedzy, "wylęgarnią" talentów naukowych, "laboratoriami" nowatorskich idei i technologii, stały się fabrykami produkującymi magistrów i licencjantów, którzy w zderzeniu z osobą z "przedwojenną maturą" prezentują się jako niedouczeni ignoranci. A w konfrontacji z absolwentami na przykład amerykańskich uniwersytetów tych, których profesura legitymuje się licznymi naukowymi nagrodami Nobla, polscy absolwenci wypadają jak analfabeci. Nawet języka angielskiego po opuszczeniu polskiej wyższej uczelni nie znają, jeśli nie uczyli się go prywatnie, poza uczelnią. Niektórzy absolwenci nawet po "anglistyce" mają poważne kłopoty, aby porozumieć się z amerykańskim kolegą, też absolwentem wyższej uczelni, ale w USA.

Wiem coś na ten temat, bo codziennie obserwuję naukowe zmagania mojego syna studenta, podobno renomowanej uczelni ekonomicznej. Wielkie "wyśrubowane" wymagania, żadna nauka z wykładów, ćwiczenia byle jakie, lektoraty na poziomie przedszkolnym, egzaminy to "kartkówki": "odpowiedz na pięć pytań i do widzenia", albo testy: "postaw krzyżyk we właściwym miejscu i masz zdane". Nie dziwi już w takiej sytuacji pełne żalu stwierdzenie inteligentnego i pracowitego studenta, że "niczego porządnie nie uczą, wymagają Bóg wie jakiej wiedzy i nawet porządnie nie egzaminują człowieka, aby zweryfikować tę jego wiedzę!".

Paradoksalnie system, który się wytworzył z zimną krwią odrzuca inteligentnych, posiadających wiedzę studentów-samouków, a preferuje tępaków obdarzonych tylko dobrą pamięcią, którzy nie kryją się z tym, że ich etosem jest "WZZ" ( Wykuj - Zdaj - Zapomnij ), takich, co to odpowiedzą na pięć pytań, albo rozwiążą mechanicznie, poprawnie cztery zadania wyczerpując tym samym cały swój potencjał intelektualny.

W naszej obecności tworzy się nowa generacja niby-inteligencji, w części też niby-naukowców i w ten sposób "dołuje" nie tylko polska nauka, ale razem z nią całe społeczeństwo, które podobno miało być nowoczesnym społeczeństwem wiedzy...

Fikcja fikcji - można powtórzyć za autorami przywołanego na wstępie artykułu z tygodnika Wprost. Zmarnowano polską naukę i marnuje się ją nadal. Kilkaset uczelni wyższych, 5 milionów obywateli z dyplomami wyższych uczelni i co? I nic proszę Państwa. Między bajki można włożyć marzenia o polskich "Oksfordach".

A o naukowych nagrodach Nobla to możemy poczytać sobie tylko w gazetach...

Aleksandra Posaska


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Szczegółowe informacje znajdują się w POLITYCE PRYWATNOŚCI I WYKORZYSTYWANIA PLIKÓW COOKIES. OK, rozumiem