![]() |
|
Kolejny rok mamy z głowy
9 XI 2021, 14:11:00
Mamy wprawdzie dopiero połowę listopada, ale biorąc pod uwagę to
wszystko, co dzieje się w kraju, w polityce, w gospodarce, w zachowaniu
się społeczeństwa, w służbie zdrowia i w wielu innych dziedzinach
polskiego życia – rok 2021 mamy „z głowy”. Teraz trzeba myśleć i to
bardzo intensywnie o nowym – 2022 roku, który zapowiada się, niestety,
nie za bardzo różowo. Wybiegając wyobraźnią w stronę nowych dwunastu
miesięcy, jakie nastąpią po najbliższym Sylwestrze widzimy same – te
same, albo jeszcze gorsze kłopoty. Przede wszystkim – pozbądźmy się
naiwnego optymizmu – wszystkie tegoroczne kłopoty, począwszy od
inflacji, a kończąc na stosunkach Polski z resztą świata – głównie z
Unią Europejską i jej Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim –
będą tylko narastać, czy to nam się podoba, czy też nie. To jest tak,
jak z czyrakiem na pewnej, delikatnej tylnej części ciała: nieusunięty
zdecydowanie i do końca, będzie paskudzić się do „świętego nigdy”.
Wszystkie tegoroczne zaniedbania, wszystkie tegoroczne złe działania, wszystkie tegoroczne dziwne pomysły na urządzanie naszego życia przeniosą się na rok 2022 i to prawdopodobnie z większym nasileniem, powodując jeszcze większy ból. Zapowiadane zmiany podatkowe, zapowiadane podwyżki cen na nośniki energii, zapowiadane usztywnienia w polityce wewnętrznej wobec społeczeństwa, zapowiadane dalsze ograniczenia – w istocie rzeczy praw ludzkich i obywatelskich gwarantowanych przecież Konstytucją – uczynią codzienną egzystencję, więcej aniżeli trudną. Mamy to jak w banku. Politycy, współcześnie zarządzający naszym państwem, już teraz – widać, to wyraźnie – pogubili się w tym zarządzaniu i z dnia na dzień wymyślają „nowe sposoby” ratowania sytuacji sposoby, które już sytuację zamiast poprawiać jeszcze pogarszają, a w nowym roku uczynią jeszcze gorszą. Wszystkie możliwe do przewidzenia plagi ukażą swoje prawdziwe oblicze. Będzie biedniej, będzie ciemniej, będzie trudniej, będzie gorzej, czego zresztą władza, jako całość i jej prominentni przedstawiciele nie ukrywają. Tak, jak i tego, że i na nich zwaliło się za dużo kłopotów na raz, począwszy do niewydarzonych kadr zarządzających, a skończywszy na pandemii, lock downie, konfliktach z sąsiadami i – jak już wyżej wspomniałem – z Unią Europejską, z kobietami, z Kościołem – który sam ma kłopoty ze sobą - wreszcie z sytuacją międzynarodową, na którą Polska nie ma przecież żadnego wpływu tak, jak nie ma wpływu na wzrost cen i wielkość dostaw półprzewodników z Chin, niezbędnych do produkcji. Kończąc te pesymistyczne, ale uzasadnione refleksje zastanawiam się, jakie fatum ciąży nad naszą umiłowaną ojczyzną, że każde pokolenie Polaków – od niepamiętnych czasów – musi przeżywać swój mniejszy, lub większy Armagedon. Jak nie kryzys gospodarczy, to wojna, jak nie epidemia, to okupacja, jak nie inflacja to mniejsza lub większa rewolta, jak nie stagnacja – to biurokratyczny bałagan, jak nie bezrobocie to bezdomność i narastające wszelkiego rodzaju patologie społeczne. Jak nie saharyjska susza, to egipskie powodzie, jak nie zima stulecia, to tropikalne temperatury plus 55 stopni C., w cieniu. Coś tu nie gra. Albo brakuje fortepianu, albo pianisty wirtuoza...A może to wszystko, to nasze własne dzieło i nasza własna „robota”? Spojrzyjmy od czasu, do czasu w lustro! Jerzy A. Gołębiewski. |