|
Polska tzw. klasa polityczna,
czyli tragedia narodowa…..
23 X 2016, 08:19:00
Wiele, wiele lat temu, kiedy dopiero co
lud miast i wsi NRD-owa rozwalił złej sławy Mur Berliński i wdarł się do
„wolności” w Berlinie Zachodnim, a w Polsce w tym czasie montowano
rozmowy w słynnej Magdalence, w istniejącym jeszcze hotelu Europejskim w
Warszawie, przy barze spotkałem pewnego francuskiego dyplomatę –
nasłuchując, co w trawie piszczy, kręcili się wtedy „zagraniczni” po
Warszawie jak muchy nad miodem – a ten, dobrze już nasączony kolejnymi
drinkami komentując w moją stronę bieg wydarzeń stwierdził: „Polscy
politycy to tragedia, ten – tu padło nazwisko, i tamci – tu padły
nazwiska, to naprawdę tragedia…”.
Dzisiaj, po ćwierćwieczu, z wielką przykrością i żalem muszę przyznać rację „żabojadowi” z Paryża. Faktem bezspornym jest, że „wielce szanowni polscy politycy” nie sprawdzili się pod żadnym względem, i z roku na rok jest z tym coraz gorzej. A nie chodzi o to, że gubią ich nazwiska bliższe grabiom, aniżeli hrabiom, nie chodzi o to, że rysy ich twarzy nie są przeorane głębokim myśleniem, to jeszcze, na dodatek kiedy mówią, to po pierwsze - nie wiedzą co mówią, a po drugie - kiedy, nie daj Boże, podejmują jakiekolwiek działania to od razu wiadomo, że z zaprogramowanym negatywnym skutkiem. W rezultacie po ćwierćwieczu ich działalności, tych polskich polityków – nie wydarzonych elektryków, historyków, absolwentów SGPiS, prawników administracyjnych, lekarzy dziecięcych i osób bez określonej profesji – Polska, kraj, który z natury rzeczy i faktycznego potencjału ludzkiego i materialnego powinien być krainą „mlekiem i miodem płynącą”, wbrew oficjalnej propagandzie stacza się systematycznie w stronę unicestwienia.
Po tym stwierdzeniu należy postawić pytanie o to, czy może istnieć państwo pozbawione własnego przemysłu, własnych konkurencyjnych produktów, własnych banków, własnej drobnej wytwórczości, pozbawione nowoczesnej nauki? Czy może istnieć kraj bez zdolnych, inteligentnych ludzi – ponad 3 miliony takich właśnie uciekło z Polski „za chlebem” w świat - czy może istnieć państwo zadłużone zagranicą na setki miliardów dolarów i tak samo zadłużone wewnętrznie? Czy może istnieć państwo w którym obywatele zarabiają średnio 2 tysiące złotych miesięcznie, a wydają co najmniej trzy, albo cztery razy tyle, żerując na pożyczkach „jeden od drugiego”, kredytach bankowych, darowiznach „od dzieci zza granicy” i różnych innych dochodach, nie wspominając o tzw. szarej strefie, prostytucji i narkobiznesie? A jeśli takie państwo jeszcze istnieje, jeżeli jeszcze „ten tramwaj” jeździ po końcowej pętli bez przerwy, to - tak sądzę - jest to ewidentny cud potwierdzający wyższość irracjonalnej nadziei nad realną rzeczywistością. Czyżby więc obywateli polskich jeszcze stale podtrzymywała pozbawiona nadziei, nadzieja? Chyba tak… A co dotyczy tzw. klasy politycznej, to nadal umacnia się ona w przekonaniu, że jest wieczna na swoich nomenklaturowych posadach, że nie ma dla niej alternatywy, że prawie „podpisała” w tej kwestii dozgonną umowę z Panem Bogiem. Jednak wyprowadzając wnioski z całkiem niedawnej historii, pozwalam sobie na przypomnienie, że coś już było „wieczne” i że coś już nie miało alternatywy. A przecież alternatywa znalazła się, niemal z dnia na dzień. I co Państwo na to? Jerzy A. Gołębiewski |