|
...brakuje tylko Zielonego Stolika...
22 III 2011, 07:15:50
…przy którym panowie David Cameron, Nicolas Sarkozy, Barack
Obama i Ban Ki-Moon, czyli czwórka, zabawiająca się w politycznego i
militarnego pokera nad Libią, mogliby uwierzyć w słuszności swoich działań. „To
co robimy jest konieczne. To słuszna i zgodna z prawem interwencja - oświadczył
premier David Cameron”. Nie wiadomo, kto uczył pana Davida Camerona prawa,
jeżeli w ogóle ktoś go prawa uczył, ale pan Cameron nie zna się absolutnie na prawie,
skoro uważa, że napaść na obce państwo, nie zagrażające militarnie – z tego, co
nam wiadomo - ani Wielkiej Brytanii, ani
Francji, ani Stanom Zjednoczonym, jest zgodna z prawem międzynarodowym. Byłoby
lepiej, gdyby pan David Cameron, skoro jest taki elokwentny, powiedział światu,
o co tak naprawdę chodzi w tej całej libijskiej aferze. Owszem, wiemy, że ropa
naftowa, że gaz, że piasek pustyni, że pan Muammar Kadafi i jego osobista
ochrona składająca się z uzbrojonych dziewic w „panterkach”, to wiemy na pewno.
A gdzie ta prawdziwa przyczyna powodująca, że nagle ten niedawno goszczony
przyjaźnie z przepychem we Francji i we Włoszech pan Muammar Kadafi stał się
„wrogiem publicznym”, „tyranem” i w ogóle facetem, którego należy
„wyeliminować”? Co takiego stało się, że trzeba było robić awanturę z rakietami
Tomahawk, lotniskowcami i samolotami bombardującymi nowej generacji w tle, nie
mówiąc już o libijskich trupach i zniszczeniach w Libii?...
…otóż stało się! Wymienieni powyżej panowie, „czołówka
rządząca światem” już wcześniej, dawno przed Libią zauważyli, że problemów
gospodarczych, społecznych, finansowych i politycznych, jakie spadły na ich globalne
głowy, nie rozwiążą ani dywagacjami w zaciszach gabinetów rządowych, ani
propagandą medialną, ani „mową do ludu”, że jedynym wyjściem jest wojna. A, że
wojny światowej – na razie – raczej zaryzykować nie mogą, bo nie tylko oni mają
„zabawki wojenne”, więc wymyślili sobie, że trzeba to zrobić lokalnie. I skoro
świat arabski od dawna był znerwicowany, bo bieda, bo gorąco, bo zawiść, bo
kłótnie plemienne, to wystarczyło tylko trochę „zainwestować” w niezadowolonych i nerwowych,
„napuścić” ich na „dyktatorów” – brawo dla inteligentnych – i już to pojechało.
Egipt, Libia, Syria, Jemen – pełna kultura i możliwość sprawdzenia w prawdziwej
wojnie nowych, „wypasionych” i skonstruowanych do wojny elektronicznej,
najbardziej nowoczesnych bojowych
samolotów amerykańskich EA-18 Growler. Możliwość zwrócenia uwagi świata w
stronę pustyni. A, że ktoś tam, w jakimś arabskim mieście, czy wiosce straci
życie, że diabli wezmą kilka samolotów, że rozwali się jakieś budowle, no, cóż,
tam gdzie drwa rąbią, wióry lecą, ale koniunktura się poprawi i łatwiej będzie
wytłumaczyć Francuzom, Anglikom i Amerykanom, że ich bezrobocie, nędzne
emerytury, drożyzna, brak perspektyw, to wszystko wina „despotów”,
„dyktatorów”, takich Mubaraków, Kadafich i innych w turbanach zamiast kapeluszy
kowbojskich…
…autorom zabawy, panom Cameronowi, Sarkozemu, Obamie i Ban Ki-Moon’owi zabrakło jednak wyobraźni, na temat tego, co będzie jak zabawa skończy się. A będzie, bowiem rozrabiając Egipt, teraz Libię, zainaugurowali oni na przyszłość wojny plemienne i domowe w całym regionie, zdemolowali to, co jako tako, ale trzymało się kupy i co można było wykorzystać zupełnie inaczej, w spokoju, bez rakiet, bomb i tworzenia atmosfery do – nie daj Boże - wojny cywilizacji i to z Islamem w kadrze.
|